sobota, 8 kwietnia 2017

Igranie z grami #2 "Don't Starve"


Don't Starve... Po polsku "nie głoduj", tak? Cóż, gdyby to tylko było takie proste...


Tytuł - Don't Starve
Producent - Klei Entertainment
Gatunki - Niezależne, Survival, Przygodowe
Data premiery - 23 kwietnia 2013
Język - angielski


Ostatnio tak dużo gram w Don't Starve'a, że napisanie recenzji tej gry będzie czystą przyjemnością. Zalety tej gry mogłabym wymieniać godzinami; czy to różnorodne i ciekawe postacie grywalne, czy to niepowtarzalna i klimatyczna grafika oraz muzyka, a nawet - na początku gry niezauważalna - fabuła. Zacznę jednak od tego ostatniego.



Fabułę Don't Starve'a znamy głównie z trailerów gry i z jej pewnych elementów. Z samej rozgrywki niewiele się dowiadujemy.

Otóż, dawno, dawno temu żył sobie szalony naukowiec Wilson. Wilson pracował nad pewnym wynalazkiem, ale że nie był zbyt... dobry, wynalazek ten nie chciał działać. Wtedy usłyszał tajemniczy głos z radia, który zaoferował mu pomoc w budowie jego własnej wspaniałej maszyny. Wilson zaczął pracę nad nią, a kiedy już ją skończył, wystarczyło tylko pociągnąć za dźwignię. Ten jednak zawahał się. Zmotywował go krzyk z radia, który krzyknął coś w stylu "zrób to!". Maszyna się włączyła i... wciągnęła go do świata Don't Starve'a: świata bez cywilizacji, w którym są potwory.

A teraz przechodzimy do momentu w grze. Budzimy się jako Wilson na trawie w zupełnie nieznanym miejscu. Nagle pojawia się wysoki i chudy mężczyzna, który tłumaczy nam zasady tego świata. Wszystko głównie sprowadza się do... nie głoduj, bo umrzesz. I tak zostawia nas na pastwę losu, podczas gdy noc się zbliża. A w nocy... dzieją się rzeczy straszne.

Gra się bardzo przyjemnie. Mimo, że zostajemy zostawieni sami sobie i panuje zasada "jakoś sobie radź", to bardzo łatwo zrozumieć o co chodzi w tej grze. Przede wszystkim zbieramy wszystko w zasięgu wzroku. A kiedy już po ich wyzbieraniu, już po odblokowaniu pierwszych opcji, gracz po paru dniach grania zachowuje się jak prawdziwy ekspert. 



Don't Starve sam w sobie jest łatwą grą. Ale jego cel jest nieco trudniejszy. Jak na początku mówiłam, gdyby jedynym problemem Don't Starve'a był doskwierający głód, gra byłaby dziecinnie prosta. Ale, oczywiście, życie nie jest zbyt proste. Musimy oczywiście dbać o wypełniony żołądek, ale również o światło w nocy, poziom zdrowia, który może z łatwością obniżyć niemal każdy - jak na przykład płochliwy słonik -, a nawet o własną psychikę (cóż, ciężko byłoby nie oszaleć na bezludnej wyspie z różnymi potworami i halucynacjami). Jest tam tyle aspektów, o które trzeba dbać, że dla wielu Don't Starve jest bardzo trudną grą. 

Zanim jednak przejdę do grafiki i soundtracka, powiem jeszcze o postaciach w grze. W podstawowej wersji (czyli bez żadnych dodatków) jest dziewięć postaci:


Każda z nich ma własne imię, zalety, wady (oprócz Wilsona), a nawet własną osobowość.
Na obrazku u góry widzimy (od lewej):


  • Wes - jest mimem, więc w związku z tym nic nie mówi. Potrafi robić dmuchane zwierzątka z balonów.
  • Wickerbottom - jest nauczycielką, która potrafi robić książki. Niestety cierpi na bezsenność.
  • Wendy - jej siostra zmarła przedwcześnie, ale potrafi ją wskrzesić. Lubi przebywać w ciemnościach.
  • Willow - jest piromanką. Posiada swoją zapalniczkę i uwielbia palić wszystko w zasięgu wzroku. Poza tym lubi jagody.
  • Wilson - jest naukowcem. Po jakimś czasie rośnie mu długa (i przy okazji bardzo ciepła) broda, przez co wygląda jak żywcem wzięty z Robinsona Crusoe.
  • Wolfgang - jest siłaczem, posiada bardzo duży żołądek. Panicznie boi się ciemności i potworów.
  • WX-78 - jest robotem. Nie przeszkadza mu zjedzenie spleśniałego jedzenia albo kółek zębatych. Jak  uderzy w niego piorun to dostaje power up'a.
  • Woodie - jest drwalem, który ma swoją ukochaną siekierę, która ma na imię Lucy. Posiada pewien mroczny sekret.
  • Maxwell - magik, który zamknął Wilsona w tym świecie. Potrafi przywołać swojego mrocznego pomocnika, a sam potrafi bardzo dobrze zadbać o swoją psychikę.


Jak widać, Don't Starve ma bardzo charakterystyczną grafikę. Rysunkową, nieco mroczną i bardzo klimatyczną. Jakby narysowane kredką. Animacje są bardzo płynne i przyjemne dla oka. Czasem naprawdę mogą zaskoczyć swoim wyglądem. Dla przykładu, takie świnie, które... są podobne do ludzi, tworząc własną mniej lub bardziej rozwiniętą społeczność. Często można natrafić na taką wioskę świń, w której znajduje się ich król, którego czasem nawet chronią strażnicy. Z pewnością kreska tej gry jest niepowtarzalna i niezwykle oryginalna. Wbrew pozorom i pierwszym złym wrażeniu u niektórych graczy tę grafikę można bardzo szybko pokochać.

Muzyka w Don't Starve również jest charakterystyczna. Czasem zagrana na zwykłych instrumentach, a czasem jakby wygrywana przez stary gramofon sprzed wojny. Dodaje klimatu, przez co gra staje się jeszcze lepsza. W dodatku, podczas gry każda z postaci może coś powiedzieć, na przykład skomentować jakiś przedmiot lub ostrzec gracza przed niebezpieczeństwem. Wtedy, zamiast słów, słyszymy dźwięki. Każda z postaci ma własny głos, nieważne czy to w postaci skrzypiec czy nawet jakiegoś instrumentu dętego. Pomysł jest świetny, bo gdyby się nad tym dłużej zastanowić, ludzki głos nie pasowałby do tej gry.

W Don't Starve można bardzo szybko się wkręcić. Nagle chęć przetrwania staje się tak wielka, że wciąż grasz i grasz. A co jeśli po pewnym czasie ci się znudzi? Nie ma problemu! Do tej pory zostały wydane trzy dodatki do tej gry: Panowanie Gigantów (Reign of Giants), Razem (Together) oraz Rozbitkowie (Shipwrecked). W każdym z nich styl gry zmienił się tak, że na bardzo długi czas nie będzie nudzić.




~Sally

wtorek, 28 marca 2017

Igranie z książkami #2 "Eragon"

Tytuł - Eragon
Autor - Christopher Paolini
Data wydania - 26 sierpnia 2003
Gatunek - Fantasy
Przekład na polski - Paulina Braiter

Eragona przeczytałam tak dawno, że mogę przez przypadek pominąć niektóre elementy, ale te najważniejsze na pewno się znajdą.

Przede wszystkim podkreślę rzecz, która mnie najbardziej zdziwiła - tę książkę napisał amerykański 15-latek. Do tej pory (zanim przeczytałam Eragona) nie miałam pojęcia, że ktoś tak młody może napisać książkę, która zostanie rozpowszechniona na cały świat. Jak widać, wszystko jest możliwe.

Ale zacznijmy od początku. Historia ta opowiada o losach tytułowego Eragona, zwykłego chłopca ze wsi, który w wyniku niezwykłych okoliczności zostaje właścicielem dużego, niebieskiego jaja. Jak się później okazuje, jest to smocze jajo. Kiedy wykluwa się z niego mały, niebieski gad, cały świat Eragona przewraca się do góry nogami, a on sam od teraz wkracza w świat smoków i (po długim treningu) magii.

A teraz reakcja; meh, smoki, magia, wojna - to już było!

Może i tak, jednak w Eragonie to wszytko jest pokazane w sposób... świeży, nowy, niepowtarzalny. Książka jest skierowana do młodych czytelników i właśnie takim językiem jest napisana. Prostym. Nieskomplikowanym.

Przyznam szczerze, że sama podeszłam do tego tytułu z dystansem. Początkowe rozdziały mnie strasznie nużyły, prawdę mówiąc, tylko jechałam wzrokiem po literach. Aż tu nagle - pojawił się smok. I już moje zainteresowanie wzrosło, już zaczęłam zwracać uwagę na szczegóły i z czystym sercem mogę stwierdzić, że to było cholernie ciekawe.

Moją ulubioną postacią z pewnością była smoczyca - raz opiekuńcza i spokojna, a raz cyniczna i sarkastyczna. Pamiętam, że zawsze się uśmiechałam, kiedy tylko widziałam z nią dialog. Czasem zachowywała się jak dziecko, co nie znaczy, że nie umiała zachować powagi. Według mnie ta postać była najlepiej wykreowana i najbardziej zapadła mi w pamięć.

Największe wrażenie zrobiła na mnie tzw. Pradawna mowa. Na końcu każdej książki z tej serii był... słownik. Tak, na końcu zostały przetłumaczone wszystkie słowa i wyrażenia, które zostały użyte w książce w tym konkretnym języku wymyślonym przez Paoliniego. Jedyne, co jestem w stanie sobie przypomnieć to brisingr, czyli ogień (ciężko tego zapomnieć, skoro jedna część z tej serii nosi taki tytuł) i coś w stylu waise heill, czyli zostań uleczony. Jeżeli ktoś chciałby zobaczyć więcej słów z tego języka, wysyłam na tę stronę.

Łatwo się tę książkę czyta, są ciekawe wątki, postacie też niczego sobie (mimo, że jedna z moich ulubionych zginęła, ale to szczegół) - ogólnie jest w porządku. Czemu by tego nie przeczytać? Szczerze polecam każdemu miłośnikowi fantastyki, gdyż naprawdę - grzech tego nie znać. To już uchodzi za klasyk!

~Sally






wtorek, 21 marca 2017

Igranie z anime #1 "Hunter x Hunter (2011)"


Tytuł - Hunter x Hunter (2011)
Gatunek/typ odbiorców - Akcja, fantasy, przygoda/shounen (skierowane do chłopców)
Autor mangiYoshihiro Togashi

Anime:

Reżyser - Hiroshi Kōjina
StudioMadhouse
Data premiery2 października 2011
Liczba odcinków - 148


Igranie z anime zacznę od dosyć długiego (dla większości cholernie długiego) shounena, który przypadł mi do gustu. Ale najpierw zacznę od fabuły.

W pewnym niebezpiecznym, pełnym strasznych i wielkich kreatur świecie fantasy, młodziutki protagonista Gon marzy o tym, by pójść w ślady ojca i zostać Łowcą. Jest to tytuł dający ogromne możliwości, jak również świadczący o ponadprzeciętnych umiejętnościach i sile, jednak stanie się Łowcą wcale nie jest prostym zadaniem. Śmiałków czekają egzaminy tak trudne, że wielu straciło życie, próbując im sprostać. Wkrótce po wyruszeniu z rodzinnej wioski i rozpoczęciu przygody, dzięki swemu pozytywnemu nastawieniu, Gon zaprzyjaźnia się z mnóstwem różnych ludzi. Kilku postanawia się do niego przyłączyć i podróżować wspólnie, dzieląc smutki i radości oraz razem stawiać czoła najrozmaitszym przeciwnościom. Głównemu bohaterowi nieodłącznie towarzyszą: Leorio - poszukujący fortuny lekarz, a zarazem spec od sztuk walki, Kurapika - tajemniczy i skryty młodzieniec o silnym poczuciu sprawiedliwości oraz Killua - najmłodszy potomek sławnego rodu płatnych zabójców.


Źródło: Shinden

Może to anime nie jest moim ulubionym, ale znajduje się dość wysoko w moim osobistym rankingu. Świat HxH jest bardzo rozwinięty. Najważniejszym jego elementem, który przybliżono nam w anime, są Łowcy.

Kim są Łowcy? Są to największe kozaki w Hunter x Hunter. Potrafią wykorzystywać swoją energię życiową do stworzenia niezwykłych rzeczy (jak chociażby błyskawic pojawiających się znikąd). Tak ogólnie, to są to najlepsi wojownicy w świecie HxH, którym często zleca się bardzo niebezpieczne zadania. Żeby stać się Łowcą, trzeba pomyślnie zaliczyć egzamin organizowany przez Stowarzyszenie Łowców. I nie - nie chodzi mi tu o test pisemny. Na tym egzaminie liczy się siła, zarówno fizyczna jak i psychiczna. 
No bo proszę - jeden z etapów to bieg. 

Wydaje się proste, prawda? 
Egzaminator - trzeba dodać, że w ciemnym i długim tunelu - na samym wstępie mówi, żeby uczestnicy testu za nim pobiegli. I biegną. Nie wiedzą gdzie. Nie wiedzą ile czasu. Kilku się poddało, a reszta biegła dalej. Jakieś 80 kilometrów. A pod koniec, żeby było jeszcze zabawniej, pobiegł jeszcze szybciej, w dodatku po ogromnych schodach. A dalej uczestników egzaminu czekała niespodzianka - kolejny maraton.

Tak z grubsza wyglądał jeden z etapów, a kolejne były jeszcze trudniejsze. Od upolowania i ugotowania ogromnej i agresywnej świni, po polowanie na siebie nawzajem. I tak z ponad 400 uczestników, do samego końca dotarła zaledwie dziewiątka.

Nagrodą za ukończenie egzaminu jest licencja Łowcy - karta dająca dostęp do prawie wszystkich zamkniętych do użytku publicznego miejsc, jak również do darmowego korzystania z wszelkich środków transportu. W dodatku, karta ta jest warta fortunę - jakieś 10 milionów - więc równie dobrze można ją sprzedać i być bogatym. A rzecz, która także jest pożądana przez różnych śmiałków - Łowcę nie można było zamknąć w więzieniu za zabójstwo.

Anime oglądało się całkiem przyjemnie, nie licząc ostatnich odcinków. Te, o których mówię, były dobre, ale wszystko popsuł narrator. Wyglądało to tak, jakby widz był jakimś bezmózgiem, dlatego trzeba było wszystko tłumaczyć. Postać przeżywa jakiś dramat, który można dobrze zrozumieć bez słów? Narrator powie: X czuł się potwornie. Normalnie, jakbym oglądała Trudne Sprawy...

Za to na początku było świetnie. Wszystko było kolorowe i ładnie narysowane (w końcu to rok 2011), animacja była płynna. Później poziom trochę spadł, bo niektóre momenty w walkach to były po prostu przewijane obrazy, ale nie przeszkadzało w oglądaniu. Odcinki często kończyły się w takich momentach, w których po prostu trzeba było sięgnąć po kolejny. 

Muzyka mi się podobała. Nawet bardzo. W różnych momentach podkład idealnie oddawał czy to nastrój danego wydarzenia, czy też nastrój samej postaci. Na przykład wystarczy, że jakaś się pojawi, to w tle cicho słychać jej soundtrack. 
Jedne z bardziej charakterystycznych można znaleźć tu, tu, tu i tu.

Największą zaletą w Hunter x Hunter są z pewnością postacie. Jestem przekonana, że nie ma osoby, która nie polubiłaby ani jednej postaci. Jest ich tam tak wiele, z tak różnymi charakterami i wyglądem, że grzechem byłoby być wobec wszystkich obojętnym. Sama mam kilku swoich faworytów, na których widok zaczynam się ekscytować, nieważne czy to karciany magik, mały assasin, czy chimerza mrówka z uszami kota.


Aż się uśmiechnęłam na wspomnienie o małym assasinie. Widzicie to zdjęcie obok? W tej scenie opowiadał protagoniście, że kiedy zostanie Łowcą to... złapie i zamknie w więzieniu całą swoją rodzinę (której członkowie również są assasinami, czyli po prostu zabójcami na zlecenie). Sam uciekł z domu, bo zabijanie przestało go kręcić. No i jak go tu nie lubić?

Podobało mi się to, że nie zdarzały się sytuacje... "z dupy". Wszystko miało sens i było logicznie wyjaśnione. Tutaj nie było nagłych power upów (no może troszkę pod koniec), po których nagle wszystko robiło się prostsze. A nawet jeśli, to po kilku sekundach się skończyły i bohaterowie znowu mieli przerąbane. 




W Hunter x Hunter jak ktoś poderżnie ci gardło to umierasz. Bez względu na to jak ważną postacią jesteś.





Gatunek shounen z walkami? Jest. Oczekiwałam walk? Tak, jak najbardziej. Dostałam je? Oczywiście. 

Moje oczekiwania dotyczące tego anime się ziściły. Hunter x Hunter potrafiło mnie rozbawić, zaskoczyć, odstresować i (prawie!) doprowadzić do łez. Myślę, że jeśli ktoś ogląda anime i lubi dynamiczne walki, to HxH z pewnością go zadowoli. No, chyba że nie lubi w ogóle anime, a na jego widok od razu chce mu się wymiotować, wtedy Hunter x Hunter raczej mu się nie spodoba, bo tak. No, ale ja nikogo do niczego zmuszać nie będę.



~Sally






wtorek, 14 marca 2017

Igranie z grami #1 "Undertale"



Tytuł - Undertale
Producent - Toby Fox
Gatunki - Niezależne, RPG
Data premiery - 15 września 2015
Język - angielski

Gra to całkiem zabawna rzecz. Istnieje w niej jakieśtam uniwersum, w którym gracz - czyli ty - decyduje o tym, jak się wszystko potoczy. To niemalże jak zabawa w Boga. W dodatku bez konsekwencji.

Przez przypadek coś zepsułeś i nie wiesz co zrobić? Nic nie szkodzi! Gra oferuje ci powrócenie do poprzedniego stanu zapisu lub przejścia jej od nowa, przymykając oko na twój błąd. Wszystko dzieje się od nowa, a ty już wiesz co zrobić, żeby znowu nie popełnić żadnej gafy.
A co by się stało, gdyby rzeczywistość nie była taka kolorowa jak się wydaje? Gdyby gra zapamiętała co zrobiłeś wcześniej mimo jej zresetowania?

Z pomocą przychodzi Undertale!

Dawno temu, na ziemi panowały dwie rasy: Ludzie i Potwory. Pewnego dnia wybuchła między nimi wojna. Po długiej bitwie, ludzie zwyciężyli. Najwięksi z ludzkich magów zamknęli Potwory w podziemiach pod górą Ebott za pomocą magicznego zaklęcia.

Wiele lat później, w roku 201X, ludzkie dziecko postanawia wspiąć się na górę, w swoich własnych, tajemniczych celach. Mówi się, że ci którzy wspięli się na górę, nigdy nie wracają. Ludzkie dziecko przez nieuwagę wpadło do dziury i tak trafiło do podziemia.

Brzmi jak jakaś bajka? Właśnie tak przedstawia się fabuła Undertale. Wcielamy się w postać... małego, żółtego i bezpłciowego azjaty, którego celem jest wydostanie się z podziemia.

Sama rozgrywka jest stosunkowo prosta. Poruszamy się strzałkami, klikając na Z można z kimś porozmawiać lub coś przeczytać, klawisz X jest odpowiednikiem "anuluj", a na ESC wychodzi się z gry. "Kiedy poziom twojego życia spadnie do zera, przegrywasz". Właśnie te informacje dostajemy już na samym początku gry (i przy każdym jej włączeniu).

Jednymi z kluczowych elementów tej gry jest opcja RESETU i ZAPISU. Wydawałoby się, że nie ma w tym nic nadzwyczajnego; ot, można się cofnąć i przejść ją od nowa. Nic bardziej mylnego. RESET i ZAPIS nie są dostępnymi opcjami w grze. One są częścią tej gry. Wyjaśniłabym to trochę jaśniej, ale... hmm... ciężko byłoby nie zahaczyć o spoilery.

Jest pewna cecha Undertale'a, która (między innymi) czyni ją tak wyjątkową. Chodzi o to, że - na swój sposób - wyśmiewa wszelkie schematy w grach. Żeby lepiej to wyjaśnić, posłużę się przykładem.

Jesteśmy w małym miasteczku i wchodzimy do sklepu z zamiarem sprzedania niepotrzebnych rzeczy, żeby zarobić. Logiczne, prawda? Jest tak w praktycznie każdej grze RPG. Ale nie w Undertale'u. Kiedy rozmawiasz ze sprzedawcą i chcesz coś sprzedać, on ci odmawia. Mówi, że zapewne chcesz sprzedać jakieś śmieci i gdyby zaczął je skupować, zaraz zostałby bankrutem. Tak, gra wyśmiewa się z sposobu myślenia gracza i udowadnia to przy różnych okazjach! Teraz pora na treść audiowizualną.

Zdecydowanie grafika nie jest najmocniejszą stroną tej gry... dla każdego nowego gracza. Po jakimś czasie przywykamy do pikseli i zwracamy uwagę na szczegóły. Jako, że w grze duże znaczenie ma fabuła, robiąc postępy, przechodzimy do coraz to nowszych lokacji. Każda z nich wyróżnia się na tle poprzednich i ma swój charakterystyczny motyw. Jednym z moich ulubionych jest lokacja o nazwie "Waterfall", czyli po prostu "Wodospad". Ma taki... magiczny klimat. To miejsce jest utrzymane w odcieniach fioletu, błękitu i granatu. Co jakiś czas spotyka się charakterystyczne niebieskie kwiaty, na suficie (trudno w podziemiach o niebo) "gwiazdy", czyli świecące kamienie, sam wodospad... To wszystko sprawia, że ta lokacja jest taka miła dla oka.

Natomiast muzyka (która została stworzona przez samego Toby'ego Foxa) zachwyci niemal każdego. W każdym miejscu, w różnych okolicznościach i przy wszystkich przeciwnikach jesteśmy uraczeni soundtrackiem, który bardzo szybko wpada w ucho. Każda melodia jest idealnie dopasowana do obecnego klimatu, sprawiając, że gra staje się jeszcze przyjemniejsza. Po jakimś czasie naprawdę ciężko stwierdzić, który z motywów muzycznych spodobał się najbardziej. 

Co mnie najbardziej zachwyciło tym razem? To chyba będą dwie rzeczy (nie licząc muzyki). 

Pierwsza to postacie. Niemal na każdym kroku napotykamy się na nowe charaktery, nieważne czy są to główne postacie, czy zwykłe NPC spotkanie po drodze. Każdy z nich ma własną osobowość, marzenia, a nawet relacje z innymi bohaterami. Są z pewnością niepowtarzalne i bardzo rozpoznawalne. Dajmy na przykład taką mało ważną postać (jednak nadal "świetnie" wykreowaną) - temmie. Zgaduję, że ci, którzy znają Undertale, już się uśmiechnęli.

temmie (tak, pisze się z małej litery) to mały potwór wyglądem przypominający pieska z włosami i czymś na kształt nauszników. Jego sposób mówienia jest dość... specyficzny. Na przykład jego przywitanie to coś w stylu: hOI!! im temmie!!!, czyli hOI!! jestem temmie!!!
Poza tym uwielbia swoje płatki śniadaniowe (temmie flakes), które tak naprawdę są czymś podobnym do konfetti, ale to szczegół i temmie się tym nie przejmuje. Poza tym prowadzi sklep, żeby uzbierać pieniądze na studia, bo chce być mądry. Wzruszające, prawda?


Drugą rzeczą, która mnie zachwyciła to sam zamysł gry. Tak, jest to RPG. A co się robi w RPG? Tak, dokładnie - zabija. Jednak w Undertale'u jest zupełnie inaczej. Gra wręcz namawia do tego, żeby przejść ją inaczej. Pokojowo. Bez zabijania. Pacyfistycznie. Może wiecie, może nie, ale wraz z ilością zabitych potworów, wzrasta nasz LV, a co za tym idzie - mamy do dyspozycji większą ilość życia. Czyli mechanika gry sugeruje, że im więcej żyć odbierzesz, tym silniejszy się stajesz. Mimo to jest możliwość przejścia do ostatniego przeciwnika, nie zabijając nikogo, z LV takim samym jak na początku.

Undertale to gra o miłości i współczuciu. Nie można czerpać z niej pełnej przyjemności poprzez zwykłe przechodzenie. Ją trzeba przeżyć, doświadczyć. To nie jest coś, co można tak po prostu wyjaśnić. Zwyczajnie trzeba zagrać, żeby zrozumieć o co chodzi.

~Sally

PS. Jak już wkręcicie się w Undertale, polecam (ostrożnie!) przejrzeć jego fandom. Jest tam wszystko: od fanfiction, przez piosenki, a nawet animacje!

wtorek, 7 marca 2017

Igranie z książkami #1 "Dawca"

Tytuł - Dawca
Tytuł oryginału - The Giver
Autorka - Lois Lowry
Pierwsza data wydania - 1993
Ilość rozdziałów - 23
Gatunek - Science Fiction

Blog zacznę recenzją powieści, którą przeczytałam właściwie niedawno. Na mojej półce gości książeczka z okładką filmową (tą tu, obok), więc od razu mi się spodobała. Jako, że preferuję gatunek science fiction, nie widziałam żadnych przeszkód, by przeczytać "Dawcę".

Książka ta opowiada o losach dwunastoletniego Jonasza - mieszkańca "utopijnej" społeczności w dalekiej przyszłości. Czemu utopijnej jest w cudzysłowie? Ponieważ cała ta "społeczność" to jakiś żart. Chyba daję za dużo cudzysłowia, ale tak to już jest w tej książce. Ludzie mają "uczucia", "osobowość"... Prowadzą "życie". Jednak to wszystko jest jednym wielkim kłamstwem. Ludzie żyją w iluzji idealnego życia zamknięci przez specjalny system... i przez samych siebie. Nikomu nawet nie przychodzi na myśl, żeby się z tego uwolnić. Wszyscy żyją sobie w słodkiej nieświadomości znaczenia świata. Bez wspomnień i żadnych uczuć. Jonasz uświadamia to sobie, gdy zostaje przez radę starszych wybrany na kolejnego Odbiorcę Pamięci (obecny jest tytułowym Dawcą).

I tak z grubsza wygląda zarys fabuły. Cóż... "Dawca" to z pewnością książka godna polecenia. Nie jest kolejnym "wysysaczem mózgu" dla byle kogo. Moim zdaniem społeczność w książce została wykreowana bardzo interesująco. Wszystko jest skomplikowane, ale jednocześnie tak objaśnione, żeby każdy był w stanie to zrozumieć. Dzieło jest napisane językiem prostym, aczkolwiek nie znaczy to, że nie jest skierowane także do dorosłych. Właśnie to mnie najbardziej w nim urzekło. Że tak przyjemnie się to czyta, nie ma momentów, w których czytelnik ma na twarzy dosłownie napisane "co się właśnie stało?". Proste, ale nadal głębokie.

"Dawca" daje odpowiedzi na pytania pokroju: co by się stało, gdybyśmy nie mieli wspomnień? Ludzie w tym uniwersum są wyprani ze wspomnień zarówno tych dobrych (m.in. wspomnienie śniegu), ale również i tych złych, jakimi była wojna i głód. Dawało to pozorne poczucie bezpieczeństwa, ale także zniewolenie. Utrzymuje to nas w przekonaniu, że wspomnienia są częścią naszego życia, zarówno te dobre i złe.

Przejdźmy do postaci głównego bohatera, Jonasza. Na początku szary, niczym nie wyróżniający się z tłumu, nie licząc dobrych wyników w nauce i dużej liczby zaliczonych nadgodzin. Kiedy zostaje wybrany na kolejnego Odbiorcę Pamięci zostaje ostrzeżony przed doświadczeniem wielkiego bólu. Mimo to nie złamał się i dzielnie przechodził przez codzienne szkolenie, które ofiarował mu poprzedni Odbiorca. Kiedy sam poznał uczucia i wspomnienia, zauważył, w jakim dotychczas żył świecie. Jednak dalej był zdeterminowany. Niby nic w nim szczególnego nie przykuło mojej uwagi, ale muszę przyznać, że go polubiłam. Nie był irytujący, myślał racjonalnie, był po prostu... normalny, ludzki. A to jest już duży plus, bo zazwyczaj nie przepadam za głównymi postaciami.

Nie ma wątpliwości, że tę książkę warto przeczytać, dla chociażby samego zaspokojenia własnej ciekawości. Nie jest długa, czyta się ją bardzo szybko, więc nie ma żadnych przeszkód. Ewentualnie jest jeszcze opcja dla leniwców, ponieważ istnieje adaptacja filmowa, ale jednak nadal nie oddaje w pełni oryginału.

~Sally

wtorek, 28 lutego 2017

Wstęp

Nie igraj z ogniem, bo się sparzysz? Meh, zaryzykuję.
Witam wszystkie zagubione dusze, które z niewiadomych powodów postanowiły tutaj zagościć.

Jestem Sally i - jak widać w nazwie bloga - zamierzam igrać z ogniem.
Postanowiłam, że zacznę prowadzić recenzje na blogspocie. Tak, wiem, oryginalnie i w ogóle... Wyjaśnię jeszcze szybko, czemu właśnie Igranie z ogniem. Otóż, mogę nieświadomie skrytykować wasz ulubiony film albo książkę, przez co narażam się na tzw. hejt. No, ale przecież tutaj chodzi o to, żeby ryzykować, czyż nie?

Co tydzień pojawi się nowa recenzja w takiej kolejności:

"Igranie z książkami" - ocenię książki, które ostatnio czytałam, jak i te sprzed "50 lat" (tak w ogóle, to zauważyłam, że przeczytałam ich bardzo mało... będę musiała się znowu wybrać do księgarni)

"Igranie z grami" - gry zarówno przeglądarkowe, jak i te ze steama.

"Igranie z anime" - anime oglądam nałogowo, więc materiału mi raczej nie zabraknie (mimo że mam za sobą jakieś dwadzieścia tytułów, ale co tam).


Na razie to tyle, teraz wystarczy tylko czekać na te całe "recenzje", które dajemy w cudzysłów, gdyż jakimś specjalistą nie jestem, a jedynie wyrażam swoją opinię. Nie trzeba od razu się obrażać.

~Sally