
Autor - Christopher Paolini
Data wydania - 26 sierpnia 2003
Gatunek - Fantasy
Przekład na polski - Paulina Braiter
Eragona przeczytałam tak dawno, że mogę przez przypadek pominąć niektóre elementy, ale te najważniejsze na pewno się znajdą.
Przede wszystkim podkreślę rzecz, która mnie najbardziej zdziwiła - tę książkę napisał amerykański 15-latek. Do tej pory (zanim przeczytałam Eragona) nie miałam pojęcia, że ktoś tak młody może napisać książkę, która zostanie rozpowszechniona na cały świat. Jak widać, wszystko jest możliwe.
Ale zacznijmy od początku. Historia ta opowiada o losach tytułowego Eragona, zwykłego chłopca ze wsi, który w wyniku niezwykłych okoliczności zostaje właścicielem dużego, niebieskiego jaja. Jak się później okazuje, jest to smocze jajo. Kiedy wykluwa się z niego mały, niebieski gad, cały świat Eragona przewraca się do góry nogami, a on sam od teraz wkracza w świat smoków i (po długim treningu) magii.
A teraz reakcja; meh, smoki, magia, wojna - to już było!
Może i tak, jednak w Eragonie to wszytko jest pokazane w sposób... świeży, nowy, niepowtarzalny. Książka jest skierowana do młodych czytelników i właśnie takim językiem jest napisana. Prostym. Nieskomplikowanym.
Przyznam szczerze, że sama podeszłam do tego tytułu z dystansem. Początkowe rozdziały mnie strasznie nużyły, prawdę mówiąc, tylko jechałam wzrokiem po literach. Aż tu nagle - pojawił się smok. I już moje zainteresowanie wzrosło, już zaczęłam zwracać uwagę na szczegóły i z czystym sercem mogę stwierdzić, że to było cholernie ciekawe.
Moją ulubioną postacią z pewnością była smoczyca - raz opiekuńcza i spokojna, a raz cyniczna i sarkastyczna. Pamiętam, że zawsze się uśmiechałam, kiedy tylko widziałam z nią dialog. Czasem zachowywała się jak dziecko, co nie znaczy, że nie umiała zachować powagi. Według mnie ta postać była najlepiej wykreowana i najbardziej zapadła mi w pamięć.
Największe wrażenie zrobiła na mnie tzw. Pradawna mowa. Na końcu każdej książki z tej serii był... słownik. Tak, na końcu zostały przetłumaczone wszystkie słowa i wyrażenia, które zostały użyte w książce w tym konkretnym języku wymyślonym przez Paoliniego. Jedyne, co jestem w stanie sobie przypomnieć to brisingr, czyli ogień (ciężko tego zapomnieć, skoro jedna część z tej serii nosi taki tytuł) i coś w stylu waise heill, czyli zostań uleczony. Jeżeli ktoś chciałby zobaczyć więcej słów z tego języka, wysyłam na tę stronę.
Łatwo się tę książkę czyta, są ciekawe wątki, postacie też niczego sobie (mimo, że jedna z moich ulubionych zginęła, ale to szczegół) - ogólnie jest w porządku. Czemu by tego nie przeczytać? Szczerze polecam każdemu miłośnikowi fantastyki, gdyż naprawdę - grzech tego nie znać. To już uchodzi za klasyk!
~Sally
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz